Kiedy sięgam pamięcią do lat spędzonych w szkole podstawowej w Strzebielinie natychmiast na myśl nasuwa mi się postać Karola Olgierda Borchardta, patrona tejże szkoły, który znany jest powszechnie jako kapitan żeglugi wielkiej, a wśród osób znających jego biografię jako wybitny pedagog i pisarz.

Pragnę pokrótce przedstawić tą postać nie tylko dlatego, że jestem nią zafascynowana, ale również dlatego, że nie wyobrażam sobie pisania pracy o szkole w Strzebielinie bez uwzględnienia w niej tak wielkiego autorytetu.

ObrazBorharda

Karol Olgierd Borchardt urodził się 25 marca 1905 roku w Moskwie, jako jedyne dziecko Marii z Raczkiewiczów Borchardtowej i Hilarego Borchardta. „Obydwoje pochodzili z powiatu oszmiańskiego i nawet byli spokrewnieni przez dziada Baniewicza, powstańca
z 1863 roku”[1]. Małżeństwo to zostało jednak zawarte poniekąd z przymusu, bowiem ukrywającą się na Suwalszczyźnie przed adoratorem Marię odnalazł Hilary i wyjmując pistolet zagroził, że jeśli nie zostanie jego żoną on się zastrzeli. Związek w ten sposób zawarty nie mógł okazać się trwałym, zwłaszcza, że Matka Karola była kobietą energiczną
i niezależną, więc kiedy Hilary został powołany do wojska w Azji, uciekła z 13-miesięcznym synem do Paryża i zatrzymała się u rodziny męża. Karol już nigdy nie zobaczył ojca bo
z różnych powodów ich spotkania nie dochodziły do skutku, a kiedy jesieniom 1949 roku wrócił do kraju Hilary już nie żył. Po latach odnalazły go dwie przyrodnie siostry – Karusia
i Bożenka, o których istnieniu nie miał pojęcia i które potwierdziły informacje jakie posiadał na temat rodu Burchardtów.

W Paryżu spędził z matką pięć lat. Maria pracowała w magazynie mód, gdzie zajmowała się rysowaniem modnych kreacji a dzieckiem zajmowała się służąca. Gdy Karol skończył trzy latka zaczął uczęszczać do ferbla (przedszkola) i doskonale mówił po francusku. Obawa przed tym by syn nie został „małym Francuzem” skłoniła matkę do podjęcia decyzji o powrocie do Wilna. Lato Karol spędzał u swojej ciotecznej babuni Michasi Łukaszewiczowej, seniorki rodu, która z trudem samotnie wychowywała troje dzieci. „Majątek Bykówka stracił wiele ze swej świetności od czasu, gdy brat męża, Józef Łukaszewicz, został skazany na śmierć za udział z zamachu ( sporządził materiał wybuchowy) na życie cara Aleksandra III”[2]. Udało się go jednak wykupić, ale koszta były znaczne. Mimo kłopotów finansowych babka nie pozwalała na ścięcie choćby jednego drzewa z Matecznika (lasu), tłumacząc to tym, że może on kiedyś posłużyć za schronienie dla powstańców. Matka i jej rodzina wywarły ogromny wpływ na życie Karola. Wychowywano go w duchu patriotyzmu. Matka powiedziała mu kiedyś, że musi wiedzieć iż: „Polacy byli zawsze bohaterami i że największym bohaterstwem jest zwyciężać samego siebie”[3].

W 1912 roku matka Borchardta została zatrudniona w Towarzystwie Rolniczym, gdzie pracował również Witold Czyż ( późniejszy ojczym Karola).

W gimnazjum Winogradowa chłopiec pełnił funkcję redaktora gazetki „Róg”, bowiem szybko zdobył uznanie starszych kolegów. Bardzo lubił czytać książki Kupera i pod ich wpływem zaczął marzyć o dostaniu się do szczepu Indian w Ameryce. Jak sam wspominał kiedy podczas jednej lekcji dowiedział się że Ziemia się kręci, wpadł na pomysł zbudowania kosza i przyczepienia do niego balonów tak by potem wzbić się w powietrze. Zamierzał odczekać 6 godzin i gdy znajdzie się nad Amerykom zacząć je przebijać. Kiedy wreszcie zrozumiał, że póki co nie istnieje dla niego sposób by dostać się na wymarzony kontynent zainteresował się książkami o tematyce morskiej i postanowił zostać marynarzem. By nabrać sił i sprawności dużo ćwiczył.

W 1916 roku jego matkę i ojczyma osadzono w więzieniu za propagandę przeciwko Niemcom, co skazało Karola na samotne bytowanie w ekstremalnych warunkach i wpłynęło na jego charakter. Do nauki w szkole podchodził bez entuzjazmu, a nauczyciele stawiający dwójki zaczęli wydawać się głupcami, w związku z tym więcej czasu spędzał na łonie natury i wnikliwie obserwował otaczający go świat.

17 maja 1918 roku uciekł z domu i wstąpił do wojska Dowbor – Muśnickiego, ale zdradzony przez kolegę został zatrzymany. Zaskakująca była reakcja matki, która go nie zganiła, ale była jakoby dumna, że jej 13 – letni syn chciał walczyć za ojczyznę. To nie uśpiło jego chęci działania. W 1919 roku nastąpiło wyzwolenie Wilna. „Wkrótce, w roku 1920, znowu Wilno znalazło się wobec wielkiego zagrożenia. Piętnastoletni Karol zgłosił się na ochotnika do wojska i w Szóstym Pułku Piechoty grupującym harcerzy walczył w obronie miasta z bolszewikami. Przeżył cały odwrót polskiej armii, w czasie którego zachorował
i w ciężkim stanie, na dodatek ze stopą zmiażdżoną przez konia, znalazł się w warszawskim szpitalu tuż przed bitwą 15 sierpnia. Za bohaterską postawę w wojnie 1920 roku otrzymał Krzyż Walecznych”[4]. Potem kontynuował naukę w gimnazjum koedukacyjnym im. Mickiewicza.

Postawa jednego z nauczycieli – Edwarda Biegańskiego sprawiła, że Borchardt „zmienił swój kurs”, zaczął pracować nad własnym charakterem, uprawiać wszelkie rodzaje gimnastyki. Na moment pojawiła się w nim chęć wstąpienia do cyrku, ale matka odwiodła go od tego pomysłu. Hartując swoje ciało wędrował ulicami Wilna bez czapki i rękawiczek wzbudzając zainteresowanie przechodniów. „Bez obcych wpływów w wieku szesnastu lat doszedł wreszcie do przekonania, że ON to jedno, a jego ciało to co innego”[5].

Ogromny wpływ na jego życie wywarły książki: „Hatha Yoga” – Rama Czaraki i „Na ścieżkach jogów” – Paula Bruntona. Wówczas zrozumiał bezsens swoich dotychczasowych poczynań i zaczął uprawiać jogę. Zapamiętał zwłaszcza tą naukę:

„Ci, którzy nie wykonują dobrowolnie przyjętych obowiązków jak mogą najlepiej, to znaczy na ile ich stać fizycznie i duchowo – niszczą sami siebie.”[6]

Wówczas zaprzyjaźnił się z kolegą ze szkolnej ławki Józefem Reuttem i wspólnie opracowali system w jaki sposób zostać Kapitanem Własnej Duszy, czyli jak zapanować nad sobą samym. „Na czym polegał ten system? Należało wieczorem napisać bardzo dokładny rozkład dnia następnego, przewidzieć wszelkie możliwe pokusy do opanowania i następnie bardzo dokładnie zrealizować. Nie znaczy to wcale, że nie mogły znaleźć się w planie przyjemności
i rozrywki. Po dwóch latach nieprzerwanej realizacji programu można nazwać się kapitanem własnej duszy.”[7]

Po zdaniu matury za namową inż. Kamockiego postanowił wstąpić do Szkoły Morskiej w Tczewie. Niestety próba się nie udała bo komisja egzaminacyjna uznała, że ma skłonności reumatyczne, dopiero po latach okazało się że prawdziwym powodem odrzucenia była znajomość jego rodziny z admirałem Borowskim, który uważał że Karol marnowałby się
w szkole o tak niskim prestiżu. Przez rok studiował na wydziale prawa uniwersytetu im. Stefana Batorego po czym zrezygnował i przy pomocy gen. Zaruskiego rozpoczął naukę
w wymarzonym Tczewie na wydziale nawigacyjnym. Szkołę tą ukończył w 1928 roku po uprzednim zdaniu egzaminów praktycznych.

Życie uczuciowe Borchardta było równie ciekawe jak jego cały życiorys. Już jako małe dziecko zakochał się w Domce – siostrze szkolnego przyjaciela – Jędrusia Ptaszyńskiego o której wspomina w opowiadaniu „Dziadek do orzechów”.

Jego druga miłość skończyła się w chwili gdy dziewczyna zażądała by na wieży w Wilnie pokonał niebezpieczne przejście. Zrobił to, ale uczucie wygasło.

Jego największą miłością była Hala H.– koleżanka z gimnazjum Mickiewicza. Miał wówczas 18 lat i bał się wyznać jej uczucie. Wreszcie postanowił wpisać w zeszycie pytanie, czy może mieć nadzieje i prosząc o odpowiedź podał go koleżance. Nie znalazłszy odpowiedzi postanowił wyjechać do Tczewa. Udał się najpierw do Hali by się pożegnać i tam też poznał Karolinę Iwaszkiewiczówne. Zawarcie znajomości w takiej sytuacji uznał za przeznaczenie
i dlatego po skończeniu szkoły w Tczewie, postanowił poprosić ją o rękę. 26 grudnia 1928 roku wstąpili w związek małżeński, a 1 stycznia 1930 roku na świat przyszła jego jedyna córka – Danuta.

Po kilku latach gdy mała Danusia bawiła się tym właśnie brulionem, w którym Karol oczekiwał odpowiedzi od Hali wypadła z niego karteczka o treści:

„Nadzieję trzeba mieć zawsze.

Każda akcja wywołuje reakcje”[8]

W ten oto sposób skończyła się historia tej niespełnionej miłości. (Już po wojnie, po śmierci Hali okazało się jeszcze, że uczyniła ona Borchardta swym jedynym spadkobiercą. Kapitan dowiedział się o tym jednak dopiero wtedy, gdy już testament był przedawniony).

Borchardt uważał, że miejsce męża jest przy żonie, dlatego osiadł w Wilnie i przejął pracę w biurze elektryczno – rolnym od swego ojczyma, który wówczas został prezydentem miasta. Mimo, że firma świetnie prosperowała Karol tęsknił za morzem.

W latach 1929 – 1930 był starszym marynarzem na s/s „Rewa”, gdzie jak sam przyznaje, podkupił miejsce[9].

ZdjecieBorhardaOd 1931 roku pływał na statkach Polskiego Transatlantyckiego Towarzystwa Okręgowego. Na s/s „Polonia” brał udział w strajku oficerów, potem awansował na kolejne stopnie oficerskie na statkach s/s „Pułaski”, s/s „Kościuszko” i m/s „Piłsudzki”. 9 listopada 1936 roku otrzymał patent kapitana żeglugi wielkiej. Wojna zastała go gdy miał przeprowadzić „Dar Pomorza” jako starszy oficer do Sztokholmu. Było to bardzo odpowiedzialne zadanie, a Borchardt dotąd nie marzył nawet o funkcji zastępcy komendanta na Białej Fregacie, jednak po spotkanie ze starszym bosmanem „Daru” – Janem Leszczyńskim postanowił się sprawdzić. „- Karol, ja cię chcę mieć za starszego oficera.

Po usłyszeniu tego zdania nie traciłem ani jednej chwili więcej. Pognałem do Szkoły Morskiej, ponieważ na „Darze” nie było komendanta ani starszego oficera, którym mógłbym zakomunikować, że jestem już składową częścią Białej Fregaty”[10]. Potem na żądanie kpt. Mementa Stankiewicza pływał jako I oficer na m/s „Piłsudzki”, aż do jego storpedowania 26.11.1939r. Po wyleczeniu pływał jako I oficer na m/s „Chrobry”, który został zbombardowany 15 maja 1940 roku. Za udział w ratowaniu załogi pomimo odniesionych ran otrzymał Krzyż Walecznych. Odniesione wówczas kontuzje nie pozwoliły mu na dalszą pracę na morzu. Z powodu coraz gorszego stanu zdrowia wyjechał do Szkocji gdzie dał się uśpić na 2 tygodnie, po czym nie mógł spać przez 11 miesięcy. Wtedy też rozwinęła się jego twórczość . Zajął się kształceniem oficerów dla polskiej floty transportowej i rybackiej.
W tym czasie opuściła go żona ,która razem z córką wyjechała do Anglii.

16 IX 1942 roku minister przemysłu, handlu i żeglugi, Jan Wapiński, powołał go na wykładowcę i inspektora kursów oficerskich. Był kierownikiem kursów szyprów okrętowych II i I klasy, wykładał na kursach aspirantów – poruczników żeglugi małej, kursach kapitańskich, wspomagał działalność PSM w Wielkiej Brytani. Od 1 sierpnia 1945 do 31 października 1946 roku był dyrektorem Gimnazjum Morskiego w Landywood. Później pływał na m/s „Sheridan” po czym zaniepokojony złym zdrowiem matki wrócił do Polski. Początkowo miał problem z podjęciem pracy. „7 I 1950 został przeniesiony do rezerwy
w RKU Gdynia na podstawie rozkazu MON nr 18L z 7 XII 1948”[11]. Został zatrudniony
w PCWM jako wykładowca dochodzący na kursach dla nawigatorów, a później jako wykładowca kontraktowy w Technikum Rybołówstwa Morskiego. Dorabiał również wykładami w Szkole Morskiej w Gdyni. Cały czas opiekował się ciężko chora matką przebywającą w domu opieki w Gdyni. Kiedy zlikwidowano PSM a Borchardt przeszedł
w wiek emerytalny i nie otrzymał propozycji dalszej pracy. Kiedy rektorem WSM w Gdyni został kpt. ż.w. dr. Daniel Duda Borchardt ponownie został zatrudniony w niepełnym wymiarze godzin do roku 1974.

Kapitan bardzo kochał kobiety, chciał je stawiać na piedestale by móc ubóstwiać.

W jego życiu pojawiało się wiele pań, jak sam wyznał: „Każda z pań przeważnie uważała, że jestem świetnym materiałem na męża”[12]. Bardziej znaną była przygoda z Rawą Janowicz, która za małżeństwo z nią zaoferowała mu pół miliona dolarów. Jego znajomi mawiali, że Karol ma wokół siebie cały harem. Później, jako autor książek otrzymywał mnóstwo listów od zakochanych czytelniczek. Rekord należał do pani, która w ciągu trzech lat przesłała mu 563 listy! Jednak największą jego miłością była Matka. Zawsze miał przy sobie jej zdjęcie, które pokazywał natrętnym adoratorkom. Strasznie przeżył jej śmierć. Na kalendarzu pod tą datą napisał: „Samotność naszych uczuć i naszych myśli – takiej samotności może nas pozbawić tylko kobieta. Imię jej MATKA”[13]. Mimo iż miała 97 lat nie mógł pogodzić się z tą stratą. Odtąd już nic go nie cieszyło, stawał się coraz bardziej smutny.

Borchardt był również świetnym pisarzem, choć sam nie uważał się za niego, mawiał:

„Nie pisząc dla pieniędzy nie mogę uważać się za pisarza”[14]. Jego niepowtarzalny talent do rzeczowego dobierania słów przejawiał się już w szkole podstawowej. Wypracowanie na temat „Dziadów” A. Mickiewicza ujął w jednym zdaniu i otrzymał za to ocenę bardzo dobrą. Przebywając w Szwajcarii przeczytał słownik Włoski i dowiedział się jak pisać, by było ładnie. Starał się by humor zawarty w jego utworach pomógł czytelnikowi wrócić do równowagi psychicznej i by treść była na tyle ciekawa by nie można było rzec że jej zgłębianie to strata czasu.

„Pisarzy dzielił na trzy kategorie w zależności od tematyki, na jaką stawiają, by zainteresować czytelników. Podawał zwykle taki przykład: - Sienkiewicz stawiał na trupy, zgodnie z zasadą, że nic tak nie ożywia akcji jak trup. I czynił to genialnie. Żeromski na seks. – Przy czym Kapitan dziwił się obecności Żeromskiego w lekturach szkolnych. Siebie zaliczał do trzeciej kategorii: autorów stawiających na humor i jednocześnie uważał, że jest to najtrudniejsze zadanie – rozweselić czytelnika.”[15]

Kapitan napisał wiele opowiadań, które zawarł m. in. w publikacji pod tytułem „Szaman Morski”, spod jego pióra wyszły też książki: „Znaczy kapitan”, „Krążownik spod Somosierry”, „Róża Wiatrów”, podręcznik „Astronawigacja” oraz dwie niedokończone: „Kolebka nawigatorów” i „Od czerwonej do białej róży”. Pisał też liczne artykuły które publikował na łamach czasopisma „Morze”, w „Tygodniku Morskim”, w „Literach”.

Sztukę nawigacji przez życie ujął w regule:

„Do konia nie podchodź z tyłu,

Do krowy - z przodu,

Do osła – z żadnej strony”[16].

Bodajże z tego powodu nie wdawał się w głupie polemiki dotyczące własnej osoby.

Jako człowiek honorowy i odpowiedzialny kierował się w życiu wieloma zasadami. Nie spóźniał się na spotkania, gdyż uważał, że świadczyłoby to o lekceważeniu drugiej osoby. Nie zadawał pytań osobie która nie ma ochoty o czymś rozmawiać. Nigdy nie odwiedzał nikogo bez wcześniejszej zapowiedzi, bowiem miał świadomość że w przeciwnym razie mógłby pokrzyżować plany gospodarza i wprawić go w zakłopotanie.

Jego dewiza życiowa brzmiała:

„Niczego w życiu nie wymagaj od innych, zacznij od samego siebie, niczego nie pragnij,
a jednocześnie rób wszystko tak, jak gdyby od tego zależało twoje życie. Przede wszystkim zaś myśl co robisz”[17].

Wiele sytuacji potrafił obrócić w żart i był przy tym gawędziarzem. Kiedy uważał, że mówi za długo zwykł mawiać, że to dlatego iż urodził się pod znakiem barana.

Długa praktyka pedagogiczna i literatura o „naukach tajemnych” sprawiły, że potrafił charakteryzować człowieka na podstawie jego fizjonomii, sposobu mówienia, zachowania się, trzymania rąk, a nawet na podstawie otrzymanego listu. Już jako młodzieniec interesował się frenologią, jogą i innymi systemami filozoficznymi Wschodu co było bardzo przydatne
w dążeniu do stania się „kapitanem własnej duszy” Swego czasu zaczął określać się „jogiem”, i zapomniał o prostocie Dekalogu, ale wkrótce stwierdził, że: „Człowiek bez religii to koń bez uzdy”[18] i stosował biblijną zasadę: „nie czyń drugiemu co tobie nie miłe”. Nikogo nie oceniał bo zaakceptował ludzkie prawo do ułomności, sam też twierdził że nie jest doskonały. Potrafił dużo znieść, ale nie znosił gdy ktoś nadużywał jego zaufania. Interesował się Starożytnym Egiptem i mawiał, że gdyby urodził się jeszcze raz swe życie poświęciłby na zgłębianiu jego historii i kultury. Kochał morze i uważał, że aby się go nie bać wystarczy doza romantyzmu, znajomość matematyki i równowaga duchowa.

Twierdził też, że: „Wartości są niezmienne, takie które były, są
i będą, podobnie jak morze, które było jest i będzie.[19]”

Wiele razy pomagał ludziom, bowiem uważał to za ważną misje w życiu człowieka.

Kiedyś podczas przechadzki po ulicy Świętojańskiej zauważył, że jego ulubiony sklep jest zamknięty, a na szybie wisi karteczka o treści „Remament”. Zaaferowany zapytał właścicielkę o powód zamknięcia na co ta odrzekła, że stwierdzono debet wielkości pięciu tysięcy złotych. Bez zastanowienia Kapitan opuścił sklep i udał się prosto do pobliskiego PKO i pobrał z własnego kąta ową kwotę, poczym wrócił i przekazał ją właścicielce.

Ewa Ostrowska pisze: „Martwiło mnie bardzo, że Kapitan wpuszcza do mieszkania nie znane mu osoby – jakiegoś chłopca, który właśnie przeczytał książkę i musi mieć autograf autora, panią, która przyjechała specjalnie z Wielunia, aby obejrzeć „Dar Pomorza”
i zobaczyć Borchardta. Ale były też osoby chcące wyłudzić parę złotych. Nigdy nie odeszły
z niczym. – Wolę sam dać im pieniądze, niż mieliby mnie zamordować. I nie chcę, by ktokolwiek słał pod moim adresem złe myśli. Na dzień przed śmiercią Kapitana wysłałam jeszcze kwotę dziesięciu tysięcy złotych osobie znanej mu i widzianej ostatni raz przed wojną, tylko dlatego że zwróciła się o taką kwotę, i to nie w formie pożyczki, lecz bezzwrotnej pomocy”[20].

Mimo, że znany jako kapitan, Borchardt był bardzo dobrym nauczycielem
i wychowawcom o zdeklarowanych poglądach. Jego zdaniem największym wrogiem nauczyciela jest gniew, a kary zabijają ambicje i jątrzą konflikty tresując a nie wychowując. Był przeciwny postawie autokratycznej wobec wychowanków, nie tworzy ona bowiem takiego autorytetu jaki daje wiedza. Twierdził że wychowaniem może zajmować się tylko nauczyciel – człowiek, którego uznawał za siewcę. Miał on znać swoich wychowanków, przekazywać im wiedzę w przystępnej formie niejednokrotnie używając dowcipów i anegdot oraz bardzo dokładnie obserwować swoich podopiecznych by dopiero na końcu móc wystawić im przemyślaną ocenę.

Jego uczniowie bardzo go lubili nie tylko za swe poglądy ale również za osobisty czar którym obdarzał ludzi z pobliskiego otoczenia.

Nauczał w Szkole Morskiej w Landywood w Anglii, Szkole Rybołówstwa Morskiego, Państwowej Szkole Morskiej i W Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni.

Szkoła w Landywood miał zająć się kształceniem 600 uczniów z Afryki, Indii i Persji,
a Borchardt był w niej dyrektorem. Początkowo praca była ciężka gdyż chłopcy nie znali manier i nie mieli stosownej odzieży, ale Kapitan zadbał oto. Z czasem zrozumiał, że dzieciom brakuje bliskich więc postanowił stworzyć im rodzinną atmosferę. Utworzono też wiele dodatkowych kółek by umożliwić rozwój zainteresowań m. in. : szewskie, szklarskie, teatralne.

Jak wspomina Borchardt, największą nagrodą za jego pracę były usłyszane przypadkowo słowa jakie wypowiedział bardzo niesforny uczeń przenoszony dotąd ze szkoły do szkoły. Otóż rzekł on jednemu nauczycielowi, że właśnie w tym miejscu po raz pierwszy poczuł się człowiekiem.

W Szkole Rybołówstwa Morskiego prowadził kursy dokształcające dla marynarzy pragnących zostać oficerami. Opornych i leniwych nazywał „Czajnikami” i mawiał, że ich rozstrzela jeśli się nie poprawią ( za co zresztą otrzymał od nich stosowną karykaturę). Jednemu z nich obiecał, że jeśli zaliczy egzamin na 5, to przejdzie się po klasie na rękach, nogami bijąc mu brawo. Prawdopodobnie zmobilizowało to ucznia, bo Kapitan w istocie musiał spełnić swą obietnicę.

Tylko raz postawił uczniowi ocenę niedostateczną i było to tak szczególnym zdarzeniem, że jeden z wychowanków uwietrznił to na zdjęciu. Kapitan powiedział przy tym: „Mam dwa wyjścia: albo postawię ci dwóję, bo nic nie robisz i nie chcesz się uczyć, albo popełnię harakiri. Wybieram to pierwsze, bo nie widzę powodów, dla których miałbym pozbawić się życia z twojej przyczyny”[21].

Bardzo poważnie podchodził do swojej pracy, ale nie przeszkadzało mu to tryskać humorem. Myślę, że warto zapoznać się z jego wykładem o anatomii który zamieściłam w załącznikach, bowiem jest on niezmiernie ciekawy i zabawny a jednocześnie przemyślany.

Karol Olgierd Borchardt był tak niezmiernie ciekawym człowiekiem, że anegdoty
z jego życia można by mnożyć bardzo długo. Kiedy skończył 80 lat niespodziewanie odwiedził go wysłannik z życzeniami od premiera. Spostrzegawczy gość zauważył plamę na suficie od przeciekającego dachu i już po kilku dniach go zreperowano. Kapitan jednak nie zlikwidował tej plamy. „jestem przesądny – mówił Kapitan. – Nie mogę remontować tego mieszkania. Na statku, gdy tylko starszy oficer zaczął remontować swoją kabinę, w krótkim czasie był przenoszony na inny statek. A gdzie ja mogę się przenieść, jak nie na Witomino”[22]? ( Chodziło tu o cmentarz Witomiński gdzie było zarezerwowane dla niego miejsce S – 839A, obok pochowanej matki). Karol Olgierd Borchardt zmarł 20 maja 1986 r. Pochowany został na gdyńskim Cmentarzu Witomińskim, obok matki Marii Borchardt-Czyżowej.

Kapitan swoją osobą potrafił oczarować każdego. Nigdy niczego nie porzucał nie wykonawszy zadania do końca. Był bardzo dobrze zorganizowany i żył zgodnie ze swoim rytmem do którego inni musieli się dostosować. W swojej twórczości starał się o zachowanie jedności myśli, słowa i czynu i taki był też w życiu. Jego książki nie raz decydowały o życiu innych ludzi. Taki przykład podaje Ewa Ostrowska:

„Jeszcze niedawno spotkałam dojrzałego pana na stanowisku, który gdy dowiedział się, że pracowałam u kpt. Burchardta, opowiedział mi że książkę „Znaczy Kapitan” przeczytał już studiując na politechnice Warszawskiej, po czym rzucił wszystko, pojechał do Szkoły Morskiej w Szczecinie i niczego do dziś nie żałuje”[23].

Kończąc swoją opowieść o Kapitanie Ewa Ostrowska przytacza jego kredo, które może być skierowane do każdego człowieka:

„Najmilszym sympatykom starego nawigatora – trzy wskazówki nawigacyjne.

  1. Niepomnażanie zła
  2. Omijanie „prądów gniewu”, będących oznaką naszej słabości
  3. pamiętanie, że wyimaginowana władza w rękach „nieczłowieka” może prowadzić do zwyrodnialstwa”[24].

Ja sama oczarowana postacią Kapitana ubolewam nad tym, że nie było mi dane go poznać

i posłuchać jego cudownych opowieści, jestem bowiem przekonana, że każdego ze swych słuchaczy mógłby czegoś nauczyć.

Część pracy poświęciłam tej osobie mając nadzieję, że uda mi się przedstawić Borchardta nie tylko jako kapitana, ale przede wszystkim jako człowieka – niezwykłego człowieka.

Artykuł jest fragmentem pracy Agnieszki Schimmelpfennig

"Działalność dydaktyczna i opiekuńczo - wychowawcza Zespołu Kształcenia i Wychowania w Strzebielinie w latach 1998 - 2006"

Za możliwość skorzystania z pracy dziękujemy :)


[1] K. O. Borchardt, Pod czerwoną różą, Matecznik, Oficyna wydawnicza Graf, Gdańsk 1991, s.5.

[2] K. O. Borchardt, Tamże, s. 7.

[3] Borchardt, Pod czerwoną różą, op. cit., s. 11.

[4] E. Ostrowska, Kapitan własnej duszy. Borchardt znany i nieznany, Oficyna Wydawnicza miniatura, Gdynia 2001, s.96

[5] E. Ostrowska, Kapitan własnej duszy. Borchardt znany i nieznany, Oficyna Wydawnicza miniatura, Gdynia 2001, s.98

[6] E. Ostrowska, Tamże, s. 98-99.

[7] E. Ostrowska, Tamże, s.99.

[8] E. Ostrowska, Pod białą różą. Wspomnienie o K. O. Borchardzie, Oficyna wydawnicza Graf, Gdańsk 1991, s.86.

[9] Film „Kapitan Borchardt”

[10] K. O. Borchardt, Znaczy Kapitan, Wydawnictwo Morskie 1989, s. 381.

[11] E. Ostrowska, op.cit., s.123.

[12] Film

[13] E. Ostrowska, Pod białą różą. op.cit.,s.89.

[14] Z filmu

[15] E. Ostrowska, Pod białą różą. op.cit., s.79 – 80.

[16] E. Ostrowska, Kapitan…, op.cit., s. 201.

[17] E. Ostrowska, Pod białą różą. op.cit., s.81.

[18] Tamże, s.139.

[19] K. O. Borchardt, Znaczy Kapitan, Wydawnictwo Morskie 1989, s.471

[20] E. Ostrowska, Kapitan…op.cit., s. 203

[21] E. Ostrowska, Pod białą różą. op.cit., s.133.

[22]E. Ostrowska, Kapitan… op.cit., s. 239.

[23] Wywiad z Ewą Ostrowską

[24] E. Ostrowska, Kapitan…op.cit., s. 252.